środa, 22 czerwca 2011

Lars von Trier - Antichrist (2009)

Od razu zapowiadam, że jeśli dopiero przymierzasz się do obejrzenia tego filmu, to odpuść sobie czytanie bo będzie mnóstwo spoilerów. Inaczej o tym filmie nie zamierzam pisać.

Fim wyszedł w 2009 roku i zdarzyło mi się przeczytać kilka recenzji. Wszystkie skupiały się wokół kontrowersyjnej otoczki i ukazania penisa w pełnej okazałości. Był porównywany z pornografią i komentarzami typu "Lars von Trier się kończy". Skutecznie zniechęciło mnie to do obejrzenia tego filmu. Nadrobiłem to dopiero teraz, czyli dwa lata później.

Pierwsze, co chcę napisać, to: ludzie! Jeśli chcecie obejrzeć jakiś film, odpuście sobie czytanie pojebanych recenzji w mainstreamowych mediach. Odkryłem, że jest tylko jeden sposób na wiarygodne recenzje. I nie jest to (i nigdy nie będzie) przeglądanie portali typu stopklatka, imdb, czy filmweb. Panuje tam "demokracja" i głosowanie na najlepszą recenzję. A co za tym idzie wybierane są recenzje najbardziej odpowiadające ogółowi. Musisz przejść do porządku dziennego nad tym, że Ty nie jesteś ogółem. Jeśli w ogóle wiesz, kto to jest Lars von Trier to prawdopodobnie nie zaliczasz się do mainstreamu. Jedyny sposób, w jaki można opierać się na recenzjach (jeśli w ogóle), to odnaleźć osobę, która ma podobny gust do Twojego. Moim odpowiednikiem był Kinomaniak (szklanka mleka) i przez długi czas jego opinie o filmach pokrywały się w dużym stopniu z moimi odczuciami po obejrzeniu filmu. Czy to recenzja w Kinomaniaku była najpierw, czy też po obejrzeniu. Ale nawet takie gusta, preferencje itp. zmieniają się z czasem. Kiedyś słuchałem Michaela syna Jacka, potem Korna, potem Portishead, a teraz kręci mnie Dubstep.

Wracając do samego filmu. Zaraz po obejrzeniu byłem wkurwiony na siebie, że pozwoliłem na to, aby taki film ominął mnie z powodu kilku pojebanych recenzji. Jak mogłem pozwolić sobie wmówić, że jakiś patałach z Metra albo gazetki naściennej będzie lepiej wiedział ode mnie, co mi się podoba... Stąd wzięła się ta ściana tekstu powyżej. Ale wracam do tematu. Film opowiada historię pary małżeńskiej, która traci dziecko. Ona przeżywa to bardzo i nie może się pozbierać, on, z zawodu terapeuta, postanawia wyciągnąć ją z letargu i uleczyć duszę . Pierwsza część filmu przypomina dramat psychologiczny, który uderza swoim realizmem i prawdziwością. Wszystko to tylko po to, aby potem zabrać widza w odmęty ludzkiej psychiki i ukazać prawdziwy chaos. Akcja przenosi się do lasów Eden, gdzie para walczy ze źródłem lęku kobiety. W pewnym momencie pada zdanie "Nature is the church of Satan". I to zdanie wywołuje ciarki na plecach. Bo wtedy ewidentnie widoczne staje się, że natura otaczająca ich leśną chatkę zdaje się robić wszystko, co tylko możliwe, aby wyrządzić im krzywdę. Aby ich pogrążyć i zniszczyć. Kiedy ona wychodzi powoli z traumy, on pogrąża się w szaleństwie i przepełnia go lęk. Nie może odzyskać kontroli nad tym, co dzieje się wokół. Natura nie zna dobra i zła. Zwierzęta nie grzeszą, ani nie robią dobrych uczynków, one po prostu żyją. To jest niczym główne przesłanie satanizmu. Wątek ten, słusznie, przywodzi na myśl twórczość Polańskiego, jest jednak znacznie subtelniejszy i pozostawia widzowi większe pole do własnej interpretacji. Jeśli myślisz, że w kinie nic już Cię nie zaskoczy i wszystko już było, to zdecydowanie musisz obejrzeć ten film. Oprawa wizualna przyprawia chwilami o dreszcze, tworzy nastrój, w którym zbierasz fragmenty chorej układanki i tworzysz z nich zgrzytającą całość. Chaos panujący wszędzie wokół głównych bohaterów przynosi na myśl twórczość Davida Lynch'a, jest jednak oparty na konkretnej logice i estetyce charakterystycznej dla Skandynawów. Pierwszy raz od wielu, wielu lat, po obejrzeniu filmu nie mogłem długo zasnąć i czułem strach, niemal panikę. A co jeśli to wszystko prawda. Jeśli światem rządzi totalny chaos, jeśli natura jest z gruntu zła. Nie jest super obiektywna, tak jak byśmy tego chcieli. Kieruje w stronę zła, okrucieństwa i bezwzględności. Jeśli człowiek jest częścią natury, z niej się wywodzi, to to samo zło musi czaić się w naszych głowach. Każdy z nas musi posiadać tą silną cząstkę zła, która stanowi nasze korzenie. Co jeśli z naturą nie należy żyć w harmonii, a trzeba walczyć o zachowanie "człowieczeństwa", każdego dnia opierać się naszym naturalnym instynktom i dążyć do czegoś, co sami sobie wymyśliliśmy i próbujemy sobie od wschodu cywilizacji usilnie wmówić, że jest jedyną słuszną drogą. Jeśli nasze wysiłki są skazane na porażkę i wojny, kłamstwo, morderstwo są wpisane w nas samych i po latach spokoju zawsze odezwą się ze zdwojoną siłą.

A PENIS... A penis był widoczny w całym filmie dwa razy przez łączny czas około 5 sekund. Oczywiście to ten PENIS stał się tematem przewodnim wszystkich recenzji. Tymczasem stanowił on jedynie element podkreślenia tego, o czym traktuje film. Czyli o naturze. Penis jest w tym sensie tak samo naturalny jak pieprzona ręka, oko, czy kamień i dlaczego nie miałby być pokazany? Natura nie zna wstydu. Z całą pewnością stwierdzam, że brutalne i seksualne wątki w filmie są logicznie powiązane ze scenariuszem i film broni się w tej kwestii doskonale. Nie wyobrażam sobie, by można to było zrobić inaczej. I tak zrobiono to subtelniej, niż się spodziewałem po tych pojebanych recenzjach. Była jedna scena, przy której mimo to zamknąłem na chwilę oczy (zgadnij która). Właściwie tak dużo napisałem, a tak mało o samym filmie. Oglądając go czułem coś wyjątkowego. To mnie przykuło. Pewną czystość wizualną i ogromną przyjemność płynącą z minimalizmu graficznego rodem z Ikei. Minimalizm ten wyczuwalny jest również w innych aspektach filmu, który przecież oparty jest na jedynie dwóch aktorach, którzy tworzą spektakl (no może 2,5). Film w magiczny sposób związał mnie sobą, ubezwłasnowolnił, zjeżył włosy i nie chciał puścić jeszcze długo po obejrzeniu. 

Dla tych co nie lubią czytać: Cały film stanowił balsam na moją duszę skołataną latami oglądania pieprzonej papki i uśmiechniętych białych zębów z cyckami. Cudownie popierdolony, a mimo wszystko wiadomo o co chodzi. Coś pięknego. To film dla kogoś, kto chce poczuć mindfuck, a jednocześnie po obejrzeniu filmu chciałby powiedzieć "wiem o czym to było".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz