Kult-Tura
Recenzje felietony komentarze
środa, 23 lipca 2014
Co tu jeszcze robicie?
sobota, 30 marca 2013
Foto-blog młodej i utalentowanej
http://yulkawilam.tumblr.com/
Myślę, że zdjęcia mówią same za siebie. Za każdym razem, gdy je widzę, mam ochotę rozpierdolić mój aparat o ścianę.
piątek, 4 listopada 2011
Jacek Dukaj - Król Bólu
Zastanawiałem się, czy zacząć od tego, że książka ma ponad 800 stron(!), czy od tego, że pisanie recenzji książki jest w dzisiejszych czasach idiotyzmem. A jest dlatego, że skoro nikt prawie książek już nie czyta, to tym bardziej recenzje tych książek przydadzą się prawie nikomu. Mniejsza już o to.
Jak już powiedziałem jest to grube tomisko dla cierpliwych, którzy wszędzie wybierają się z plecakiem, w którym gotowi są trzymać ogromną książkę i nie boją się męczących pytań, co to za księga. Może jest to nawet dobry temat na podryw, aczkolwiek dla bardzo wąskiej grupy docelowej. Bo jaka dziewczyna poleci na grubą książkę? Chciałoby się powiedzieć, że jest to zbiór opowiadań, jest to jednak całkowicie pełnoprawny zbiór powieści. Postanowiłem napisać recenzję, bo zauważyłem kilka ciekawych aspektów łączących te opowiadania i sprawiających, że jest to pozycja naprawdę wartościowa i warto sięgnąć po "Króla Bólu".
Każda z powieści zawartych w książce jest zupełnie innym światem, do którego autor wrzuca nas bez żadnej zapowiedzi, wstępu, bez bawienia się w wyjaśnianie zasad nim rządzących. Dukaj najprawdopodobniej wychodzi z założenia, że jeśli czytasz jego książkę, jesteś na tyle inteligentny, że sam się domyślisz tego wszystkiego, jeśli nie, trudno. I to w sumie przyjemne, bo oprócz śledzenia fabuły otrzymujesz całą masę mikro zagadek, które musisz rozgryźć, żeby odnaleźć się w tym świecie. Jednocześnie przy czytaniu ostatniej powieści byłem już nieco zmęczony tym ciągłym zmienianiem się światów. Myślałem, boże znowu od nowa się tego wszystkiego uczyć. Jednak już po kilkunastu stronach absolutnie mnie ten kolejny nowy świat pochłonął. Dukaj zastosował bardzo ciekawy "trik", który udał mu się wyjątkowo sprawnie, a który mógł go przecież zgubić. Mianowicie przy kolejnych powieściach oddawał niejako hołd różnym autorytetom tworząc, czy też odtwarzając klimat tych twórców, bądź budując wątek fabularny w sposób podobny do nich. Przykładowo jedna z opowieści (czytałem to dawno i nie pamiętam, która) jest hołdem dla Stanisława Lema, gdzie są jeszcze lampowe komputery na mostkach ogromnych statków kosmicznych przemierzających ogromne odległości pomiędzy planetami. Powieść ta rzeczywiście oddaje to, co tworzył Stanisław Lem, zadaje nawet filozoficzne pytanie, z którym pozostawiony jest czytelnik po przeczytaniu powieści. W kolejnej powieści można odnaleźć silne odniesienia do Jądra Ciemności (Heart of Darkness) Josepha Conrada. Tak naprawdę jest to niemal ta sama powieść, tyle, że akcja nie dzieje się już na parowcu, a na odległej i odizolowanej planecie, o które walczą wrogie sobie imperia. Jest to ta sama podróż w głąb duszy i ta sama krytyka otaczającego świata.
Elementem wspólnym dla właściwie wszystkich tych powieści jest stanie u progu przerażającej rewolucji. Gdzie bohaterowie są zmuszani do opowiedzenia się po stronie aktualnego bytu, lub nadciągającej zmianie. Gdzie każdy z wyborów jest tak naprawdę zły, czy zły dla kogoś, dla którejś ze stron. Jednocześnie nawet mimo powstającej rewolucji tworzy się świadomość, że nic to może nie zmienić. Że stary ład zostanie nastąpiony przez nowy ład, który prędzej czy później będzie znów starym ładem i być może będzie zastąpiony kolejnym. Pojawiają się pytania, czy w ogóle warto? Czy to coś zmieni? Czy to się kiedyś skończy?
Dla tych, co nie lubią czytać: Ludzie!!! Ponad 800 stron! Albo jesteście na tak, bo w chuj czytania, a jedna książka. Albo spierdalacie do lasu, bo ja pierdolę! 800 stron!!! Ile czytania. Na pewno nie jest to książka na jedno posiedzenie w kiblu.
poniedziałek, 26 września 2011
Ostatnio ciekawe
neutrina szybsze od światła:
http://www.bbc.co.uk/news/science-environment-15017484
To jest jakiś krok naprzód, przyjemnie wiedzieć, że jednak można, że jeszcze jest coś nowego do odkrycia. To wszystko daje nadzieję na przyszłość i wiarę, że jest na co czekać, że może jednak coś się ruszy i kto wie. Może czeka nas potężna rewolucja, spełnią się marzenia z książek SF.
Starzenie się wyjaśnione:
http://www.spacedaily.com/reports/Scientists_turn_back_the_clock_on_adult_stem_cells_aging_999.html
Tutaj mam nieco wątpliwości, bo ciężko mi było znaleźć bardziej wiarygodne źródło niż BBC, ale zawsze. Tyle tylko, że tego rodzaju artykuły to ja czytałem już 100 razy w związku z rakiem. Ile już razy czytałem, że naukowcy odkryli jakąś nową substancję zawartą w chlebie, kalafiorze, starych akumulatorach, która bardzo skutecznie zwalcza raka. Teraz tylko testy (4 lata) pakować w tabletki i jazda. Musiało chyba coś podczas testów nie iść najlepiej, bo żadnego leku się nie doczekaliśmy. Miałem tu przy tej okazji wkleić artykuł o leku na AIDS/HIV, ale po zgłębieniu tematu (artykuł z jakiegoś onetu) doszedłem właśnie do wniosku, że jest to jeden z tych artykułów, co to obrazują dziennikarskie podejście do tego co mówią naukowcy. Tutaj możecie sobie zobaczyć graficzną interpretację moich myśli. Analfabeci kochani :-).
i na koniec:
Delfiny puszczające kółeczka
Miało być tego znacznie więcej, ale znalezienie tego pieprzonego paska z komiksem o naukowcach i dziennikarzach zajęło mi 2 godziny. Gdy człowiek zobaczy coś w necie, a później, ale tak dużo później, jakieś dwa lata później... próbuje to odnaleźć, to potrafi być obrzydliwie trudne. Tym bardziej, gdy przeglądasz to w tak ogromnych ilościach. Jestem chyba też słabym poszukiwaczem.
środa, 22 czerwca 2011
Lars von Trier - Antichrist (2009)
wtorek, 12 kwietnia 2011
Waking Life
Jestem trzeźwy i nie śpię. Chyba. Tak należy zacząć tą recenzję. Ten film wielu się nie spodoba. A Ci, którym się spodoba, też powiedzą, że chwilami jest chujowy. Gra aktorska w filmie jest słaba. Gdyby nie fakt, że przemieniono go na film animowany, nie dałoby się tego oglądać. Zaraz po obejrzeniu wydaje się, że teraz oto moje życie zmieni się nie do poznania. Będę robił wszystko inaczej, czy może przeżywał bardziej. Usłyszałem ostatnio, że zdanie, motto, hasło, które zmieni nasze życie na zawsze, słyszymy mniej więcej dwa do trzech razy dziennie. Przez chwilę wydaje się, że ten film coś uchwycił. Coś ma w sobie. Bo ma. I na pewno będę do niego wracał. Chociaż raczej nikomu go nie pokażę. Dlatego właśnie piszę to tutaj. Bo nikt z moich znajomych nie potrafiłby zmusić się do obejrzenia filmu, w którym ludzie tylko chodzą i gadają. Film jest w sumie amatorski, żeby nie powiedzieć niskobudżetowy. Muzyka po jakimś czasie "wchodzi" i cieszy, graficznie można się wciągnąć. Miejscami zachwyca, by po chwili nużyć lakonicznością wrażeń, ciągłym rozpierdoleniem. Za dużo już wiem o robieniu filmów, żeby wmówić sobie, że "twórca" tak chciał. Wnerwia mnie oszczędność środków, czy lenistwo montażowe. Bla bla bla, ale to sen, bla bla bla, ale tak ma być. A ja mówię, że moje sny nie są pokazem slajdów i głowę można obracać na wszystkie strony. Co nie zmienia faktu, że bardzo cieszy mnie styl w jakim całość jest wykonana. Bardzo dobrze, że tak, a nie inaczej. I chuj.
Bym się bardziej postarał, ale w sumie mam to w głębokim poważaniu. Nie chce mi się już pisać tych recenzji. I do tej też zasiadłem z myślą, czy znowu nie zacznę nigdy już nie kończąc. Dlatego dostajesz takie wymioty. Bo albo to, albo kurwa wcale. Więc ciesz się kurwa (po angielsku "enyoj").
Nie chce mi się czytać: Jak nie chce Ci się czytać, to ten film zdecydowanie nie jest dla Ciebie. To jest film dla tych, co to lubią czasem bezkrytycznie posłuchać różnych myśli przychodzących do głowy innym ludziom, nie tylko Tobie. Nieważne, czy się z nimi zgadzasz, czy nie. Chodzi o bogactwo przemyśleń, o... A chuj, i tak tego filmu nie obejrzysz.
piątek, 9 października 2009
Wojna Polsko Ruska
Wojna Polsko Ruska pod flagą biało- czerwoną Doroty Masłowskiej.
Piszę to, bo nie mogę już znieść tej fali nieporozumień związanych tak z filmem, jak i z książką. Oglądałem ten film łącznie z około 20 osobami, z czego tylko ja czytałem książkę, co mnie osobiście dziwi. Bo po co ludzie chcą oglądać film na bazie książki, której nie czytali? Ale mniejsza o to. Za każdym razem reakcje były takie same: „Co to kurwa jest?”, „O co tu kurwa chodzi?” i „kurwa”. Wkurza mnie to już przyznaję szczerze. Nie wiem, czy dlatego, że czytałem książkę jestem w stanie zrozumieć fabułę filmu, czy może po prostu ludzie nie są w stanie skupić się wystarczająco i śledzić wątek. Fabuła jest w sumie dość prosta. Jest sobie silny, trochę dresiarz, trochę feciarz, człowiek niekontrolujący swoich emocji, reakcji, na nigdy nie kończącym się haju. W ciągu pewnego czasu spotyka on trzy różne kobiety w swoim życiu. Jest Marta, ładna i głupia, do tego puszczalska. Angela obrazuje stereotyp EMO, tak ostatnio popularnego. Jest też chrześcijańska, pseudointelektualna dziewczynka z dobrego domu. Silny podróżuje przez to wszystko popadając w coraz głębszy narkotykowy wir, rzeczywistość miesza mu się ze snem, regularnie urywa mu się film i budzi się w różnych dziwnych miejscach i sytuacjach. O dziwo! Nawet w takich momentach film „daje radę” i można dość szybko i logicznie wywnioskować kiedy takie sytuacje mają miejsce, więcej, można się domyślić co się stało przez ten czas, kiedy Silny był nieprzytomny. A jeśli ktoś jest naprawdę niedomyślny, to prędzej czy później któryś z bohaterów (np. Lewy) wszystko co się działo Silnemu opowie.
Jednym z elementów, który rozpraszał i powodował nieporozumienia jest wplecenie w linię fabularną filmu zdjęć quasi-dokumentalnych opowiadających o procesie pisania samej książki. Pokazana jest niby rodzina samej Masłowskiej, brat handlujący narkotykami, ojciec „artysta” itd. W prostej linii można dopatrzyć się skąd Masłowska brała natchnienie do pisania kolejnych rozdziałów. Jest to bardzo jasno i zrozumiale przedstawione. Dodatkowo, żeby było jeszcze jaśniej, sceny te były podzielone na te, widziane bezpośrednio przez Masłowską (z czerwonym, ciekawym filtrem i lekkim rybim okiem) oraz na takie z zewnątrz, kadrowane bardziej tradycyjnie. Masłowska pisząc książkę przygotowywała się do matury, co ma odzwierciedlenie w filmie. Film jest bardziej dosłowną adaptacją książki niż filmem w tradycyjnym rozumieniu tego słowa. Może stąd te nieporozumienia. Masłowska w pewnym momencie tłumaczy Silnemu, że jest tylko wymysłem jej wyobraźni i istnieje jedynie na kartach książki. Ale to nie wystarcza widzom, którzy nie są w stanie zaakceptować tego, że ten film nie jest filmem. Że nie obowiązują w nim prawa fizyki, normy i standardy przyjęte w świecie rzeczywistym. Ważne w oglądaniu tego filmu jest zrozumienie faktu, że to jest tylko książka. To nie jest próba opowiedzenia autentycznej historii. Wszystko jest od początku do końca tylko historią, książką, tworem sztucznym, który można rozpatrywać bez odniesień do świata realnego. Ruskie to nie są Rosjanie, chociaż może są, ale nie muszą być. Czy to jasne? Mam nadzieję, że tak. Jak nie to przeczytaj sobie to zdanie o Ruskich jeszcze z dwa razy. Ktoś mógłby skarżyć się na banalne dialogi. Czy może głupie, albo głupawe. Ale to ma tutaj zupełnie inny wyraz. Niekończący się słowotok Angeli jest pewnym jej środkiem wyrazu, podkreśleniem tego, jak bardzo próbuje zwrócić na siebie uwagę. Jej ustawiczne mielenie ozorem i wygłaszanie prawdopodobnie najgłupszych kwestii w historii może być chociażby lustrzanym odbiciem tego co znajduje się na fotka.pl czy w ogóle w Internecie.
W filmie da się zauważyć mnóstwo odwołań do dzieł takich jak chociażby Trainspotting. I tutaj właśnie widzę problem z tym filmem. Gdyby to był film produkcji brytyjskiej, czy amerykańskiej, rozpuszczalibyśmy się teraz nad tym jaki jest on wspaniały i kultowy. Ale z racji tego, że to produkcja polska, nikt nie jest w stanie pokusić się o tak wysokie oczekiwania, o otwartą głowę przy oglądaniu. A oto właśnie doczekaliśmy się produkcji na światowym poziomie (może trochę te niektóre efekty specjalne były nad wyrost, ale to nie zmienia wartości całego filmu) i nikt nie próbuje nawet tego dostrzec. Na film spadła fala krytyki już w momencie, gdy pojawił się plakat. Mówiono, że to plagiat właśnie z plakatu filmu "Trainspotting". Jednak już nikt nie pokusił się o porównanie samego filmu. A podobieństw jest mnóstwo. I nie mam zamiaru narzekać. Bo nasz Trainspotting jest po prostu nasz! Polski! I jest świetny.
Dobra, nie chce mi się już o tym gadać.
Jedna uwaga: Przeczytaj kurwa książkę! I nie pierdol.
P.S. Nawet w telewizji widać, że ludzie nie rozumieją tej książki zupełnie, we wszelkich komentarzach opowiadają głównie o doskonałej grze aktorskiej wiadomo kogo. No bo to i prawda. Ale to taki temat ściema, mówią o tym, o czym są w stanie powiedzieć.